Jihad Darwiche, spotkanie z mistrzem
Nicole Dołowy: Jak wygląda sytuacja opowiadania w Libanie?
Jihad Darwiche: Opowiadanie było bardzo żywe w Libanie aż do lat 70., do wojny. Były dwa rodzaje
opowiadaczy: profesjonalni, zarabiający opowiadaniem. I oni opowiadali przede wszystkim w
kawiarniach. Każdy miał swój własny repertuar. To były częściej epopeje niż bajki. To były
bardzo długie epopeje. Każdego dnia opowiadacz opowiadał jeden kawałek. Następnego
wieczora ludzie wracali usłyszeć następny. Opowiadacz, który nosił w sobie epopeję, nie miał
nic więcej, ta opowieść była jego życiem. Opowiadacz i jego opowieść to była jedna rzecz.
Ostatni opowiadacz w mojej wiosce, nazywał się Ibrahim, ale jego nazwisko rodzinne stało
się „Opowiadacz”. Teraz w dowodach jego dzieci jest jako nazwisko wpisane „opowiadacz”.
Tak jak każde inne nazwisko. Chodzi o to, jak silny był związek między opowiadaczem a jego
opowieścią. Ale oprócz opowiadaczy profesjonalnych istnieli też opowiadacze rodzinni. W
kawiarniach opowiadali mężczyźni, oni byli opowiadaczami profesjonalnymi, a w domach
opowiadały przede wszystkim kobiety. Wiadomo było, kto w wiosce opowiada i to do niego
się przychodziło. Ostatni opowiadacz profesjonalny przestał opowiadać w 1972 roku.
Kawiarnie nie są już miejscem przeznaczonym dla opowieści. Opowiadacz dziś szuka
swojego nowego miejsca. Jak wszędzie na świecie, opowiada się teraz w teatrach,
bibliotekach, szkołach, więzieniach. Jest nowe pokolenie opowiadaczy. Problem jest w tym,
że nie są w stanie z opowiadania się utrzymać. Bardzo ciężko w Libanie utrzymać się z
zawodu związanego z kulturą. Od kilku lat prowadzimy szkołę opowieści. Jej zadaniem jest
organizowanie festiwali. Teraz jest ósma edycja festiwalu. To jest festiwal międzynarodowy.
Wielu jest opowiadaczy z Libanu, ale przyjeżdżają też opowiadacze z innych części świata.
Są organizowane konferencje, spotkania. Dwa lata temu zorganizowaliśmy konferencję. Są
też szkolenia, warsztaty dla opowiadaczy, dla nauczycieli, opowiadaczy. I zbieramy też
pamięć oralną. Teraz zaczynamy tworzenie strony internetowej, której celem jest
koordynowanie pracy opowiadaczy ze świata arabskiego. Ten projekt się bardzo powoli
rozwija. Dużo pracuję z Algierią, Marokiem, Egiptem, Tunezją, choć współpraca z innymi
miejscami ma się rozwinąć. Opowiadanie w Libanie odnawia się. Jak wszędzie na świecie
opowiadanie miało swój kryzys i swoje problemy. Jak wszędzie na świecie wizerunek
opowieści stał się negatywny. Ale razem z festiwalem, ze spotkaniami, ten wizerunek się
poprawia. I może zostanie zaproponowane partnerstwo festiwali w Bejrucie i Warszawie. Dla
ludzi jest ważne, że ich festiwal ma związek z innymi festiwalami na świecie. Taki związek
istnie już z wieloma festiwalami w Afryce, w Kanadzie, w Szwajcarii.
Proszę opowiedzieć trochę o festiwalu w Bejrucie, jak jest organizowany?
Wcześniej trzeba powiedzieć, że bardzo niewiele jest miejsc na świecie, gdzie opowiadacze
mogą żyć ze swojego zawodu. Nawet we Francji, gdzie się mówi, że opowiadacze są
uprzywilejowani, bardzo niewiele osób może się utrzymać ze swojego opowiadania. Bo
trzeba wiedzieć, że z jednej strony opowiadanie to sztuka bardzo stara, posiadająca swoją
długą tradycję, ale jednocześnie to sztuka nowa, która dopiero się rozpoczyna. I potrzeba
czasu, żeby osoby odpowiedzialne w państwie zdecydowały się na finansowanie
opowiadania. Więc trzeba być trochę szalonym, żeby teraz decydować się na organizowanie
festiwalu i żeby opowiadać w Libanie. Festiwal w Bejrucie jest zorganizowany z bardzo
małymi środkami finansowymi. Trochę jak tutaj jest teatr, który jest bazą festiwalu. Ale
festiwal dotyka wielu miejsc w Libanie. 2 lata temu rozgrywał się też w dwóch miastach w
Syrii. Co roku zapraszamy pięciu opowiadaczy ze świata i opowiadaczy miejscowych: z
Libanu, Syrii, Palestyny. Każdy opowiadacz ma jeden wieczór w teatrze, który jest bazą
festiwalu i wieczór w innych miejscach, jeśli o to poprosi. To było ważne dla nas od początku,
żeby festiwal dotykał też szkół. Chcieliśmy, żeby dzieci znów zaczęły słuchać opowieści i
żeby przyprowadzały wieczorem swoich rodziców, by i oni słuchali opowieści. Więc festiwal
zawsze odbywał się w trakcie roku szkolnego. Opowiadacz opowiadał w szkołach. Ale też w
trakcie roku szkolnego pracowaliśmy z grupami dzieci, żeby to one opowiadały. I każdego
wieczoru, przed występem profesjonalnego opowiadacza, było około 20 minut, w trakcie
których to dzieci opowiadały. I teraz, po ośmiu latach, zaczynamy widzieć tego rezultaty.
Między nimi są teraz opowiadacze. W tym samym czasie dzieci nam pomagają w zbieraniu
opowieści, gdyż nie mamy pieniędzy, żeby zatrudnić osoby zajmujące się tylko tym. Dzieci
przynoszą więc nam opowieści usłyszane od rodziców i dziadków. Liban to wyjątkowy
przypadek. Wraz z wojną, bombardowaniami, od dwóch lat bardzo trudno jest znaleźć
miejsce, przestrzeń dla opowiadaczy. Trudno jest nawet zapraszać ludzi z zagranicy,
informuje się ich na 2 doby wcześniej. Ale od 2 lat opowiadacze zgadzają się, by mimo
wszystko przyjeżdżać. I festiwal świetnie funkcjonuje. Im bardziej sytuacja polityczna jest
napięta, tym więcej jest słuchaczy. Więc kontynuujemy. Pracujemy z wieloma partnerami
lokalnymi. Jest teatr bazowy, ale współpracujemy też z wieloma stowarzyszeniami lokalnymi,
ale też zagranicznymi, które mogą wykupić, zamówić sobie spektakl u opowiadaczy. Sama
ekipa festiwalu jest bardzo mała – to 3 osoby. 2 osoby na miejscu zajmują się organizacją, a ja
zajmuję się stroną artystyczną. Nikt nie ma tam etatu. Każdy gdzieś obok pracuje. Wszyscy
jesteśmy wolontariuszami, nikt nam za organizowanie festiwalu nie płaci.
N.D: Ilu jest w Libanie opowiadaczy?
J.D: Niewielu. Pięć lat temu było dwóch. Co więcej, obydwoje mieszkają we Francji. A teraz
dzięki festiwalowi jest około 15 opowiadaczy. Gdy zaczęliśmy pracę nad festiwalem,
opowiadanie się obudziło. Istnieją też opowiadacze, którzy opowiadają w domach, dla
bliskich, ale przez wojnę dotarcie do nich jest bardzo trudne. Ale jest teraz ważny ruch w
opowiadaniu. Pojawiają się młodzi opowiadacze, mamy miejsce, gdzie możemy opowiadać,
możemy też wydawnictwo, w którym możemy publikować opowieści. Następuje wiele
zmian.
Dla mnie opowiadacz jest kimś, kto zawsze robił coś oprócz opowiadania, a dopiero teraz
pojawia się grupa opowiadaczy, którzy z opowiadania chcą się utrzymać i opowiadanie staje
się sztuką.
Trzeba być szczerym: obie formy opowiadaczy zawsze istniały. Są takie teksty, które mogą
być opowiadane wyłącznie przez profesjonalistów. We wszystkich kulturach, które znam,
zawsze istnieli opowiadacze profesjonalni i oprócz tego opowiadacze, którzy opowiadali dla
przyjemności, a oprócz tego mieli swoje zawody. To prawda, że nie ma opowiadaczy
bogatych. Czasem opowiadają wyłącznie za dach nad głową i coś do jedzenia. Zawsze byli
opowiadacze, którzy z opowiadania robili swój zawód, choć byli nieliczni. Więcej jest
opowiadaczy amatorów, ale obie grupy się nawzajem uzupełniają, nie może być jednych bez
drugich. Niektórych tekstów, epopei nie może udźwignąć nikt, kto nie jest profesjonalistą, kto
nie poświęca całego życia, 12-15 godzin dziennie, na pracę nad tekstem. Przykład, wciąż żyje
ostatni opowiadacz epopei [Ilalieńskiej – nie jestem pewna, N.D.] (od nazwy plemienia).
Opowiedzenie jej wymaga 500-600 godzin, to około milion 200 tys. wersów. Zaczął się uczyć
tej epopei jako mały chłopiec ze swoim ojcem, teraz ma 80 lat i nigdy w życiu nie robił nic
innego.
N.D.: Jak teraz jest przekazywana wiedza i umiejętność opowiadania? Jak kształtowani są opowiadacze profesjonalni dziś w Libanie?
J.D.: Wcześniej opowiadacze zdobywali repertuar i umiejętność opowiadania w rodzinie. Tak jak
opowiadacz, o którym mówiłem przed chwilą. Zaczynał jako mały chłopiec słuchając, a także
akompaniując na instrumencie. Któregoś razu ojciec pozwolił mu opowiedzieć jeden
fragment. I później kawałek po kawałku zaczynał opowiadać. To mogłoby jeszcze istnieć, ale
trzeba na to poświęcić całe życie. Tych, którzy chcą i którzy mogą to robić jest naprawdę
niewielu. Więc jak wszędzie na świecie robimy staże, warsztaty, żeby nauczyć ludzi
opowiadać. Jesteśmy w takim momencie historii ludzkiej, że nie chcemy mieć mistrzów.
Kiedyś posiadanie mistrza oznaczało umieszczenie się w pewnej ciągłości, w łańcuchu. Teraz
się tego nie chce. Jesteśmy indywidualistami. Nikt nie chce być częścią ciągłości. Wcześniej
ludzie byli z tego dumni. Teraz jak wszędzie na świecie jest wielu opowiadaczy, którzy z
różnych miejsc czerpią swoje opowieści i sami tworzą swoją drogę. Trzeba jednak podkreślić,
bo często mamy fałszywy obraz, mistrz nie był mistrzem, był akompaniatorem. Towarzyszył
w drodze do opowiadania uczniowi przez całe życie. Tego teraz brakuje.
N. D.: Co się dziś opowiada?
J. D.: Opowiada się więcej opowieści, a nie długie epopeje. Ale to trzeba zaakceptować, gdyż
społeczeństwo się zmieniło i nikt teraz nie może przychodzić przez 6 miesięcy każdego
wieczora, by wysłuchać kawałka opowieści. Epopeja odpowiadała zawsze na niepokoje
narodowe, społeczne. Być może teraz ten niepokój nie jest taki sam.
Czy opowiadanie w świecie arabskim związane jest głównie z Ramadanem?
To zależy od miejsca. Świat arabski ma bardzo różne zwyczaje. Na przykład w mojej wiosce
mieszka opowiadacz, który opowiada wyłącznie w okresie Ramadanu. Ale teraz to się
zmienia. Ramadan spędza się częściej z rodziną niż w kawiarniach. Opowiadacz teraz szuka
swojego miejsca i swojej godziny. Ostatni opowiadacz epopei ….. opowiadał ją w Operze w
Kairze w okresie Ramadanu. Więc wciąż ta idea ramadanu istnieje. Choć publiczność
przychodziła bardziej, żeby obejrzeć jakiś posąg, zabytek, który zaraz zniknie. Bo w Egipcie,
gdzie opowiadał normalnie, funkcjonuje wciąż idea szaleńców epopei, którzy wszędzie za
opowiadaczem chodzili, słuchali, uczyli się fragmentów, opowiadali z nim, jeśli się mylił,
krzyczeli, poprawiali go. W Operze czegoś takiego oczywiście nie było.
N.D.: Czy publiczność próbuje wpływać na zakończenie opowieści?
J.D.: Nie, jeśli chodzi o zakończenie opowieści, gdyż słuchacze znali opowieść i wiedzieli, jak ma
się skończyć. Epopeje były opowiadane zawsze osobom, które je znały. Ale opowiadacz z
mojej wioski opowiadał epopeję o Antarze. Oczywiście, jak wszyscy opowiadacze jednego
wieczoru urwał opowieść, gdy Antara był w więzieniu. Zawsze wśród słuchaczy była połowa
za Antarą i połowa przeciw. I ludzie pukali do niego w nocy, obudzili go, żeby opowiedział
zakończenie i wyciągnął Antarę z więzienia. Dla mnie to jest właśnie sposób, w jaki
opowiadacz powinien przeżywać swoją postać. Nawet znając opowieść i wiedząc, jak się
skończy, opowiadacz chce dla swojej postaci jak najlepiej, nie chce, żeby tej postaci się coś
złego stało. Bohater staje się tak prawdziwy, że opowiadacz chce, żeby jak najszybciej się
stało to, co ma się wydarzyć. Żyje z postacią i jeśli ma się jej stać coś złego, chce ją ochronić,
choć zna zakończenie i wie, że nie może go zmienić.
N.D.: Czy epopeje są opowiadane w tradycyjny sposób?
J. D.: To się teraz zmienia, ale aż do tego czasu były opowiadane w sposób tradycyjny. Jest bardzo
mało osób znających całą epopeję. Nazywa się ich osobami noszącymi epopeję. Inni znają
tylko kawałki, które opowiadają przy specjalnych okolicznościach, ślubach, chrzcinach. Ci
znający całość, improwizowali. Były elementy poezji, wykonywane zawsze tak samo. Rytm i
wydarzenia opowieści pozostają bez zmian. I dlatego trzeba poświęcić epopei całe życie, bo
muszą potrafić tak improwizować epopeję jak ja improwizuję słowem. Natomiast ci, którzy
znają fragmenty, nie improwizują, znają tekst na pamięć. Niektóre epopeje, jak o Antarze, są
złożone z prozy i poezji. Ale proza też ma swój rytm.
N.D.: Jaka jest Twoja droga do opowiadania, jakich opowieści słuchałeś w dzieciństwie, jak zacząłeś opowiadać i jak to jest być opowiadaczem z innej kultury opowiadającym przez publicznością z nowego kraju, w którym się mieszka?
J.D.: Ja zacząłem opowiadać w sposób „w pół drogi”, między mistrzem, który mi towarzyszył, a
opowiadaniem współczesnym. Moim pierwszym mistrzem była moja matka oraz moja druga
matka palestyńska. Obie były opowiadaczami i moimi mistrzami. Gdy starsi opowiadali,
dzieci nie miały prawa głosu. Je miałem tylko trochę możliwości. Matka poprawiała moje
błędy, gdy opowiadałem. Np. trzeba było wrócić do domu przed nocą. Często wracałem już w
nocy. Jeśli wtedy opowiadałem opowieść, wszystko było w porządku. Z drugiej strony
słuchałem opowiadaczy profesjonalnych opowiadających w kawiarniach. Zawsze lubiłem
słuchać i opowiadać, ale nie sądziłem, że to będzie moim zawodem. Jeszcze przed wojną
opowieści zaczęły zanikać nawet w domach. Jak wszędzie na świecie łatwiej było posadzić
dzieci przed telewizorem niż opowiadać im. W latach 60., 70. nasze społeczeństwo się
zmieniło, trochę jak wszędzie na świecie. Ludzie wyjeżdżali z wiosek do miast i zmieniła się
struktura społeczna i rodzinna. Było coraz mniej możliwości opowiadania nawet w domach.
Podczas wojny opowieści wróciły do niektórych domów, żeby uspokoić strach. Opowiadało
się dzieciom, ale widać było, że i dorośli słuchają i też opowieści im pomagają. W czasie
wojny zacząłem też zbierać, słuchać i spisywać opowieści, a także w wydawnictwie je
drukować. Gdy opuściłem Liban w 1983 roku zdałem sobie sprawę, że opowieści mi
pomagały, leczyły mnie, pomagały w tej nowej sytuacji oddalenia od domu, rodziny i kraju.
Opowieści leczyły mnie ze wszystkich wielkich rozstań: wyjazdu z Libanu, śmierci matki.
Miałem wiele różnych zawodów aż do momentu, gdy uświadomiłem sobie, że nic innego nie
chcę robić. To nie była decyzja podjęta w głowie, ale była wymogiem serca. To jedna sprawa.
Druga to ta, że gdy przyjechałem do Francji nie znałem w ogóle francuskiego. Ale
rozmawianie z ludźmi zawsze mnie podtrzymywało przy życiu. Przyjechałem do Francji na
tydzień, ale okazało się, że nie mogę wrócić. I wtedy stało się dla mnie oczywiste, że muszę
opowiadać. Zacząłem uczyć się francuskiego i opowiadać moje opowieści po francusku. Na
początku to było bardzo trudne, żeby opowiadać w innym języku. Przez lata myślałem, że to
jest niemożliwe, żeby opowiadać w obcym języku. Aż do dnia, gdy uświadomiłem sobie, że
zakochałem się w języku francuskim. Gdy opowiadam po arabsku obrazy idą od prawej
strony do lewej, a gdy opowiadam po francusku – od lewej do prawej. I to nie jest już ta sama
opowieść. Opowiadam inaczej, innymi słowami, innymi obrazami. Problem się rozwiązał:
lubię tak samo opowiadać po francusku jak po arabsku. To była odpowiedź dotycząca formy,
lecz pytanie dotyka też treści. Opowieść nie zna granic. Gdy napotyka na granicę, tworzy
sobie most. To jest też duża różnica między opowieściami a epopejami wojennymi. Wiele z
nich miało stanowić narzędzie przeciw innym, budować identyfikację narodową w opozycji
do innego. Opowieści zawsze podróżowały po świecie, jeszcze przed globalizacją,
funkcjonowały w wielu miejscach na świecie. I w różnych miejscach na świecie opowiadały o
tych samych problemach. Wiadomo, że podróżnicy wieźli ze sobą opowieści. Opowieść była
ich wizytówką. I z innych krajów przywozili nowe opowieści. Opowieść ma korzenie w
kulturze, ale te korzenie pozwalają, by ją przenieść gdzie indziej. Dla opowieści nie jest
ważne to, czy jest polska, afrykańska, czy libańska, ale to, że trafia do serca innych ludzi.
Odnalazłem się zupełnie naturalnie pracując w obcym kraju. Dla mnie to, gdzie opowiadam
nie jest ważne, nie mam wrażenia, że opowiadam inaczej, zawsze robię to samo. Gdy widzę
reakcje innych, to mnie uspokaja, bo widzę, że jesteśmy jedną rodziną. Prowadzę wiele
festiwali opowiadania i mogę powiedzieć, że jeśli obecnie jest jakiś ambasador między
kulturami, to jest to właśnie opowieść. Gdy opowiadacz przyjeżdża, jego celem jest dzielenie
się opowieścią. Gdy pieniądze stają się najważniejsze w każdej działalności, opowieść jest
najpiękniejszą formą dzielenia się.
N.D.: Czy istnieją różnice opowiadania w zależności od religii w Libanie?
J.D.: Na początku trzeba powiedzieć, że nie ma opowieści libańskiej. Opowieść nie zna granic, a
Liban jest bardzo mały. Granice mają 80 lat, są młode. Opowieści istnieją odkąd istnieją
ludzie. Opowiada się te same opowieści, które opowiada się w krajach sąsiednich. Opowieści
przynależą całemu regionowi. Chrześcijanie, Żydzi i Muzułmanie w regionie opowiadają te
same opowieści. Czasami Jezus z jednej opowieści staje się Mahometem w drugiej. Moje
dwie matki były jedna chrześcijanką, druga muzułmanką. Jestem dzieckiem małżeństwa
mieszanego. To są te same opowieści. Trzeba dodać, że opowieści były często antyreligijne,
naśmiewające się z księży. Wyrażają szacunek dla wielkich postaci, dla Jezusa czy
Mahometa, bo są bardzo oddalone i często te postaci są używane przeciwko aktualnemu
duchowieństwu. Częstym motywem w opowieściach muzułmańskich jest kontakt z tym, co
jest zabronione, np. z alkoholem, ale oprócz tego opowiada się te same opowieści.
Czy są takie opowieści, które mógłbyś opowiedzieć tylko po arabsku albo tylko po francusku?
Oczywiście, są opowieści, które opowiadam tylko po arabsku i takie, które opowiadam tylko
po francusku. To są opowieści, które nie są tylko ciągiem obrazów i zdarzeń, ale też czy
przede wszystkim opierają się na rytmie lub bardzo wyraźnych odniesieniach kulturowych. I
ich nie da się opowiedzieć w innym języku. Takich opowieści jest dużo, to te, które oparte są
na rytmie i słowach, grach słów. Tłumaczenie takich opowieści nie ma w ogóle sensu.
N.D.: Jak się rodził spektakl „Opowieści z czasów wojny”?
J.D.: Tu są dwie sprawy. Jak ten spektakl powstał i jak przygotowałem to, co opowiadałem na
festiwalu z Magdą. Zawsze się interesowałem życiem ludzi podczas wojny. Byłem
dziennikarzem politycznym, opowiadałem o wydarzeniach, zamieszkach. Ale zawsze
zadawałem sobie pytanie, jak podczas takiej masakry dalej toczy się życie. I zauważyłem, że
to zazwyczaj kobiety podtrzymują ogień życia. Ale nie wiedziałem, gdzie o tym opowiedzieć.
W radio nie było na to miejsca, opowiadało się o wojnie, w gazecie też nie, to była poważna
gazeta. Więc to były rzeczy opowiadane w rodzinie. Moja matka nie umie pisać ani czytać,
więc gdy znalazłem się we Francji, żeby korespondować, nagrywaliśmy kasety. Każda była
półtoragodzinna. Moja matka jest bardzo oszczędna i nie lubi wyrzucać, w związku z czym
zawsze wypełniała półtorej godziny. Jak już powiedziała, że wszyscy mają się dobrze, trzeba
było coś dodać, więc opowiadała, co się działo podczas wojny, co ona robiła, co robili
sąsiedzi, co się działo. Gdy przychodziła sąsiadka, podsuwała jej magnetofon mówiąc,
opowiedz Jihadowi o ślubie twojej córki. Później myślała, może nagram jeszcze jakąś
opowieść, bajkę. Nagrywała też wiadomości z radia. Mam takich kaset około 30. Raz gdy
słuchałem listu przyszedł do mnie znajomy. Zapytał, co to jest. Powiedziałem, że to moja
matka. Trochę mu opowiedziałem, co ona mówiła. Powiedział: zostaw opowieści Księgi
tysiąca i jednej nocy, opowiadaj to. I w ten sposób zacząłem opowiadać historie kobiet z
czasów wojny. Na początku, 24 lata temu byłem bardzo rozgadany, a ludzie cierpliwi i
spektakl trwał 3 godziny. Byłem bardzo szczęśliwy, że ludzie chcą tego słuchać. Oczywiście,
zrobiłem pewien wybór z opowieści, zupełnie instynktowny. Nie chciałem opowiadać o
rzeczach smutnych, o masakrach, bo o tym jest napisane w dziennikach. Wiem, że wojna dla
ludzi to też życie codzienne, jak przeżyć, zdobyć jedzenie, załatwić swoje potrzeby
fizjologiczne. O tym chciałem opowiadać, jak żyją ludzie podczas wojny. Więc wyciągam
takie małe opowieści z życia codziennego. Czasem są zbyt ciężkie, trudne do opowiadania i
wtedy je ułagadzam. Nie wiedziałem, jak przygotować to, co opowiadałem z Magdą. Jak
opowiadam sam, opowiadam to, co chcę. Ale zdaję sobie sprawę, że tłumaczenie opowieści z
życia jest bardzo trudne. Więc chciałem najpierw to opowiedzieć Magdzie, żeby wiedziała, co
ma tłumaczyć. Jedna rzecz wydawała mi się bardzo ważna: relacja kobiet z kwiatami,
roślinami. I związek między rośliną i życiem. Np. jeśli chodzi o ostatnią wojnę, wyciągam
opowieści mające związek z rodzinami. Np. o rodzinie, która wraca do domu po
bombardowaniu. Wszystko jest zburzone, lecz kobieta widzi roślinę rosnącą i wydaje okrzyk
radości. To jest nić łącząca te opowieści, żeby dać sens całej historii, a nie opowiadać
epizody. Fragment z ostatniej wojny, to pomysł Magdy, która poprosiła o opowieść z ostatniej
wojny. Gdy jestem sam, nie przygotowuję tego, co będę opowiadał, jak, od czego zacząć i
skończyć. Znam tylko tę nić łączącą wydarzenia. Nie piszę, ale dużo zwiedzam miejsc, o
których opowiadam i w końcu niektóre rzeczy do mnie docierają, spotykam się z ludźmi i w
ten sposób tworzy się ta nić. Czasami jest to wręcz niebezpieczne, bo ten związek, ta nić
pojawia się dopiero w momencie opowieści. Za pierwszym razem opowiadając, nie wiem
jeszcze, gdzie dojdę. Później, w czasie następnych spektakli ta nić jest już ustalona.
Czy trudno jest opowiadać o wydarzeniach, które Cię bezpośrednio dotykają?
Tak. Moim zdaniem opowiadacz musi być zakochany w swojej opowieści, ale jednocześnie
musi mieć do niej dystans. Czasem opowiadam historie o śmierci kogoś bliskiego i muszę się
do tego zdystansować. Czasem zmieniam imiona, postaci. Np. historia, która się przydarzyła
mojemu bratu podczas wojny, nie jestem w stanie jej opowiedzieć, jeśli nie zmienię imienia
brata. Raz opowiadałem opowieści mojej matki z wojny, a moja matka zmarła 3 dni
wcześniej. To było bardzo trudne. Ale staram się zawsze mieć dystans.
Czy to, że opowiadasz krótkimi zdaniami jest związane ze specyfiką języka arabskiego?
To raczej jest związane z tym, że na początku miałem problemy z francuskim. Nie nauczyłem
się francuskiego w sposób metodyczny w szkole, ale słuchałem, czerpałem znajomość
zewsząd, kupowałem książki i starałem się z nich uczyć. Więc nigdy nie byłem pewien, czy
jestem w stanie powiedzieć długie zdanie nie myląc się. W arabskim jest inny rytm, zdania są
dłuższe, ale jedna rzecz w moim sposobie opowiadania po arabsku i po francusku: nie lubię
słów, które są zbędne w opowieści, nie lubię gadulstwa. Nie lubię za dużo szczegółów. Lubię
znaleźć jeden detal, a nie 5 czy 7.
Na koniec może jakaś rada dla przyszłych opowiadaczy, którzy są na początku drogi.
Rada dla początkujących opowiadaczy jest taka: to, co dobrze wychodzi jednej osobie, nie
pasuje drugiej. Często w jednej grupie warsztatowej jednej osobie się mówi przestań się
ruszać, a drugiemu, żeby coś ze swoim ciałem zrobił. Bo to, co dla jednego jest naturalne, dla
drugiego jest sztuczne. Żeby wrócić do rzeczy najważniejszej. Pierwsza wskazówka: trzeba
unikać sztuczności. Trzeba też wiedzieć, że opowieść wymaga czasu. Opowiadacz musi być
ujęty opowieścią, opowieść musi sięgać dna jego wnętrzności. Jeśli opowiadanie nie jest
kwestią życia i śmierci, nie ma sensu opowiadać. Jeśli ktoś może żyć bez opowiadania, nie
ma sensu opowiadać. Jeśli nie czuje się ogromnej potrzeby, by opowiadać, lepiej tego nie
robić. Druga rada, trzeba żyć opowieścią i z opowieścią. Nie można opowiadać opowieści,
jeśli nie jest ona naszą częścią. Tzn. jeśli chcę opowiadać o wilku w lesie, muszę czuć jego
zapach, widzieć go, wiedzieć, jak śpi, jak poluje, czy jest sam, muszę widzieć wszystko, co
jego dotyczy, jak wygląda, jak się porusza. To wszystko muszę wiedzieć, by móc powiedzieć
jedno zdanie: „W lesie był głodny wilk”. Dlatego mówi się, że opowiadacz musi spędzić
życie ze swoją opowieścią. Trzeba kochać swojego bohatera, nawet te negatywne postacie,
tylko wtedy można o nich opowiadać. Ten związek między opowiadaczem i opowieścią ją
żywi. Trzeba to zaakceptować, żeby odciąć wszystkie detale. Jeśli chcę mówić o mojej matce,
wystarczy, że mówię „moja matka”. Ale mogę o niej mówić, bo ją znam, bo znam każdy
detal. Trzeba więc spędzić bardzo dużo czasu z opowieścią. Jeśli nie, pozostaje ona sztuczna.
Opowieść musi się wpisać w nas, zainstalować się w nas tak, jak nasze wspomnienie z
dzieciństwa. Prawie trzeba ją zapomnieć, zanim się ją zacznie opowiadać. Żeby mogła się
narodzić w momencie opowiadania. Ale to jest możliwe tylko dlatego, że tak dobrze ją znamy
i tak długo z nią żyliśmy. Prostota, czas i miłość. I jak najdalej od sztuczności. Wszystko, co
jest poza słowem musi stanowić tylko tło estetyczne, bo sama opowieść nie potrzebuje detali.
Opowiadanie nie wymaga tego, by opowiadacz imitował małpę, by śpiewał lub tańczył. Ale
jeśli ma to robić, może tylko to musi być wypracowane, piękne i potrzebne. Jeśli chce
imitować małpę, może to robić, ale od pierwszego gestu musi być widoczne, że to jest małpa.
Ale opowieść sama w sobie tego nie wymaga. Jeśli chcemy to dołożyć do opowieści, musi to
tworzyć tylko bazę estetyczną, a nie samą opowieść.
Rozmowa odbyła się przy okazji Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Opowiadania w Warszawie w listopadzie 2007 roku.